Lefkada – trochę surowa, dzika, górzysta piękność. Jej siłą nie są zabytki czy wypieszczone miasteczka ale prosty, czysty surowiec – skała, woda, las, światło. Przez ponad miesiąc, który tam spędziliśmy, niezmiennie zachwycały:
typowy grecki wielki błękit i rozpuszczające się w nim płynne złoto
widok z wyspy na surowe góry, które wraz z zachodzącym po drugiej stronie wyspy słońcem łapią zimne odcienie fioletów, różów i szarości
widok na wyspy i wysepki rozsiane dookoła jako nagroda po rowerowej czy samochodowej wspinaczce
kolejne warstwy zielonych, a w słońcu szaroniebieskich szczytów
rajskie plaże, na których jesienią jesteśmy jedynymi gośćmi
gaje oliwne z meandrującymi asfaltowymi dróżkami
niesamowicie wysokie, strzeliste cyprysy
kąpiele w ciepłym listopadowym morzu
pełne pasji deszcze, które znikają tak szybko jak się pojawiły
śniadania i obiady w ciepłym zimowym słońcu
niebo, z jednej strony wypełnione gwiazdami, z drugiej chmurami, które błyski rozświetlają co kilka sekund
trzęsienia ziemii, które huśtają domami, strząsają liście z drzew i stawiają pod znakiem zapytania jedyną, zdawałoby się pewną rzecz – grunt pod nogami
Wspaniała jest Grecja po sezonie.
Trzecie zdjęcie od końca jest autorstwa naszego współ-wolontariusza Jana. Pozdro Jan!